nieprawdopodobne doznanie daje wolność, uskrzydla. Tak, Santos da jej wolność, wyswobodzi ją.
Był jej przeznaczony, jeśli wcześniej miała cień wątpliwości, teraz nabrała absolutnej pewności. Osunęli się na siedzenie, Gloria przywarła całym ciałem do kochanka. - Nie przerywaj - szepnęła. - Muszę. - Dlaczego? Kocham cię. Nie będziemy się widzieć przez trzy tygodnie. Zaczynał się właśnie karnawał, szczególnie celebrowany w Nowym Orleanie okres balów, przyjęć i ulicznych parad. Z karnawałem zaś związane były obowiązki towarzyskie, które miały rozdzielić Glorię i Santosa na dłużej. - Nienawidzę karnawału - jęknął. - Zwariuję bez ciebie. - Tym bardziej nie przerywaj. Proszę, Santos. - Igramy z ogniem. - Podoba mi się to. - Glorio, powinnaś chyba... - Co? - zapytała ze śmiechem, całując wnętrze jego ucha. - Co zrobisz, jeśli... W jednej chwili obrócił ją tak, że znalazła się pod nim, dżinsowa spódniczka podjechała w górę. - I co mam teraz z tobą zrobić? - Przecież wiesz... Pieścił ją jak nikt przed nim. Była szczęśliwa, że dotąd czekała, że nigdy z nikim nie posunęła się za daleko i że to Santos jest pierwszy. Wygięła się, miriady gwiazd eksplodowały jej w głowie, osunęła się bez sił na niego, okrywając go pocałunkami. Serce waliło jej jak po wyczerpującym biegu, drżała. Nigdy wcześniej nie czuła tak mocno, tak głęboko, że żyje. Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi, wyszeptała słowa podziękowania, całkowitego oddania. Świat powoli wracał na swoją zwykłą orbitę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że i Santos drży. - Przepraszam... Przesunął palcami po jej mokrych od łez policzkach; nawet nie zdawała sobie sprawy, że płacze. - Za co? - zapytał cicho, z uśmiechem. - Za to, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie? - Jak mogłam... - zaczerwieniła się i odwróciła głowę. - Jak mogłabym... - znów zabrakło jej słów. - Ty przecież jeszcze nie... Zaśmiał się i ujął jej twarz w dłonie. - Oddałaś mi się zupełnie, do końca. Uważasz, że to nie dość? - Dałabym ci wszystko. Wszystko! - Nie. - Santos pokręcił głową. - Tak nie można. - Dlaczego nie? - Bo musimy się ukrywać. To tak jakbyśmy wszystkich okłamywali. - Nieprawda. - Ścisnęła mocno jego dłoń. - Kocham cię. Co w tym złego? To ma być kłamstwo? Kocham cię jak nikogo innego na świecie. Santos, powiedz, że mi wierzysz. Że wierzysz w moją miłość. - Wybacz... nie mogę. Odsunęła się. Chyba się przesłyszała, nie mógł tego powiedzieć. A jednak powiedział. Głośno i wyraźnie. Nie wierzy, że go kocha. Nie potrafi jej uwierzyć. Obciągnęła spódnicę. Jeszcze przed chwilą było tak wspaniale, teraz wszystko się zmieniło. Łzy napłynęły jej do oczu, po omacku zaczęła szukać stanika. - Nie chciałem cię zranić - powiedział cicho, podając jej bluzkę. Wyrwała mu ją z ręki. Dłonie drżały jej tak bardzo, że dopiero po kilku próbach zdołała zapiąć guziki. - Nie, nie chciałeś. Po prostu jesteś szczery, tak? Po tym wszystkim uważasz, że... - nie miała ochoty mówić dalej. - Zresztą, zapomnij o wszystkim. - Może nie chcę zapomnieć. - A jednak zapomnij. - Przynajmniej byłem szczery. - To znaczy? - Wbiła w niego zagniewany wzrok. - To znaczy, że ciebie nie było stać na to, żeby powiedzieć, co myślisz. Dzielna Gloria tak naprawdę ma strasznego stracha. Doprowadził ją tymi słowami do wściekłości. Zadarła brodę, spojrzała mu w oczy. - Ty... skończony kutasie! Ani trochę nie byłeś szczery. Ciągle ci się wydaje, że gram z tobą w jakąś grę? Myślisz, że jestem zepsutą smarkulą, która zajęta jest tylko sobą? - Przekonaj mnie, że jest inaczej. Rzuciła się na niego z pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i mocowali się przez chwilę. - Dorośnij, mała. Tylko dzieciaki muszą się ukrywać. Ja jestem na to za stary. - Ty... nic nie wiesz! - To mnie oświeć, z łaski swojej. - Po co? I tak uważasz, że jestem rozpaskudzoną smarkulą. Wspaniale. Cudownie. Myśl tak dalej. Niczego nie zamierzam ci udowadniać! Mierzyła go lodowatym wzrokiem, chciała, żeby się wycofał, przeprosił, ale nade wszystko, żeby ją kochał - tak jak ona kochała jego. Nic z tego, patrzył na nią równie nieustępliwie, jak ona na niego. - Jeśli rzeczywiście mnie kochasz,